bike · góry · rower · turystyka rowerowa · wycieczki rowerowe

Rowerowo: Anka czyli Góra świętej Anny

Challenge accepted

Trasa na Turawę jest tak łatwa, przyjemna i obcykana, że można jechać na pamięć. Taka w sam raz na popołudniowo – wieczorne, odstresowujące wypady po pracy, na sezon plażowy nad Jeziorem Średnim czy też szybkie treningi jak się nie chce wymyślać innych tras – taki „fast food” rowerowy (choć już prędzej #fasttrip). Mimo, że bardzo lubię tę trasę to powoli robi się monotonna dlatego trzeba poznać inne szlaki rowerowe bo ciągle tylko te Niwki i Turawa.

W sobotę 4 czerwca 2016 wybrałam się więc na jednoosobową wycieczkę rowerową z Opola na Górę Świętej Anny, która przez rowerzystów nazywana jest potocznie i pieszczotliwie „Anką” lub „Anią”. Oczywiście nazwa ta w slangu rowerowym (czy też w OKR’owym) jest odmieniana przez wszystkie przypadki (i… pozycje) 😀 np. „nocna penetracja Anki”, „zaliczyłem Ankę” itp. 🙂
Mimo wcześniejszej deklaracji X., że też chętnie pojedzie na Ankę w sobotę, ostatecznie musiałam radzić sobie sama. Stwierdziłam, że nie będę zmieniać swoich planów i celów bo ktoś dał d… – kto widział żeby dżem latał za muchą 😉 

Przestudiowałam papierową mapę „Poznaj Krainę św. Anny” (jak widać mogłam dokładniej ale na topografii znam się jak świnia na geografii – haha – czyli patrzę ale nie widzę – wstyd – córka geodety)
i zauważyłam, że tuż za dzielnicą „Opole – Malina” (za jeziorkami, jadąc ul. Olimpijską należy skręcić w lewo w ul. Teligi) zaczyna się szlak św. Jakuba (który z ul. Teligi każe nam skręcić w ul. Gagarina, a następnie w leśną ścieżkę i prowadzi nas aż na Ankę, na większości trasy pokrywając się ze szlakiem niebieskim).

Nie widać wyraźnie odległości na znaku więc napiszę:

Kamień Śląski 12,1 km,
Kosorowice 7,1 km.

DSC_0103_2[1]

Wyruszyłam tuż po południu po sycącym #slowfood białkowo – tłuszczowym #paleo śniadaniu: jajecznicy z 4 jajek z szynką szwarcwaldzką (cholesterol mnie zabije – hehe – a tak na poważnie to nie), sałatce  (mix sałat, rukola, pomidor, avocado i sos vinegrette).
Na drogę wzięłam dwa węgle 😀 : dwa banany (które zjadłam dopiero na mniej więcej 80-tym kilometrze) i dużo wody (bidon 0,7 l plus 2l w plecaku) no i oczywiście mapę (przydała się).

Pan zdał a Pani się zdawało

Rok temu z OKRem (Opolskim Klubem Rowerowym) jechaliśmy od Opola jakąś strasznie kamienistą droga (małe, żółte, wkurzajace kamienie telepiące moim rowerem – sztywniakiem, Superiorem Wildcatem) i wyjechaliśmy koło boiska w Kosorowicach. Tym razem od Maliny pojechałam niebieskim szlakiem i jechałam fajną leśną ścieżką, która także skończyła się koło boiska w Kosorowicach – zbiegajac się na końcu z tą kamienistą drogą w literę „V” (czyli w ogóle się po niej nie jechało). Jednak po analizie trasy z zeszłego roku (tutaj) okazało się, że rok temu z OKRem jechaliśmy tą samą trasą – bardzo dziwne 🙂 Zwłaszcza, że jak wyjechałam z tej leśnej ścieżki i popatrzyłam na tą drugą drogę, którą wydawało mi się, że jechaliśmy, faktycznie była kamienista. No cóż 🙂 Może ta też była kamienista ale na nowym rowerze tak tego nie odczuwałam?

DSC_0104_2[1]
boisko w Kosorowicach

Z Kosorowic szlak prowadzi przez Kamień Śląski, Siedlec, Sprzęcice. Na poniższym znaku na Ankę zostało jeszcze 10,7 km, przez Ligotę Dolną za 5 km przez „coś” za 1,3 km (Siedlec?).
A gdyby ktoś chciał dostać się do Izbicka, musiałby wzbić się do góry i lecieć żółtym szlakiem 😉

DSC_0106_1[1]

DSC_0107_2[1]
mój cel majaczący w oddali

W Ligocie Dolnej przez pomyłkę zahaczyłam o Rezerwat Ligota Dolna (po pierwszym podjeździe dziwnym wydawało mi się jechać w dół (mnie – tej, która zdobyła Koronę Gór Polski
i powinna wiedzieć, że taki już urok gór, że czasem zdobywając szczyt trzeba zejść w dół, żeby potem podejść w górę) więc pojechałam w górę (intuicja jednak mnie zawiodła), zawróciłam i pojechałam tak jak miałam jechać na początku czyli lekko w dół, a potem znowu pod górkę, przez Rezerwat Biesiec.

Podczas podjazdu zatrzymałam się żeby napić się wody i zrobić kilka fotek zmachanej mnie i wszystko byłoby dobrze gdyby nie selfie (endomondo się wyłącza przy robieniu selfie, przy zwykłych zdjęciach nie). Stąd przerwany szlaczek na endomondo w miejscu postoju.

PhotoGrid_1465502950540[1]
xxx – poskreślane nadrobione odcinki

Podjazd od Ligoty nawet łatwy technicznie, nie nachylony zbyt mocno, co nie oznacza, że mimo to się nie zmachałam. No ale jak na mój pierwszy raz w tym sezonie (a drugi raz ever), biorąc pod uwagę… moją wagę (mniejszą niż rok temu ale dalej nie piórkową) i kondycję, to jestem zadowolona – co prawda na przełożeniu 1:1 i w żółwim tempie (5-8 km/h pod górkę), ale nie musiałam wprowadzać roweru na piechotę (z kolei w dół pędziłabym jak pershing gdyby nie hamulce). Tak, to właśnie jest mój poziom. Kolega – jeden z „działaczy OKR” (a może ojców założycieli) powiedział, że formę buduje się jeżdżąc z lepszymi. Jadąc z nimi i mając porównanie na pewno złapałabym doła, że tak ze mną kiepsko – miałabym punkt odniesienia. A że jechałam sama i go nie miałam to wydawało mi się, że jestem zadowolona 😉

Z Rezerwatu Biesiec wyjeżdża się na asfaltową drogę wzdłuż autostrady, mija się wieżę RTV, zabytkowy wiatrak i przecina autostradę wiaduktem, jedzie ulicą Strzelecką i skręca w Rynek. Tak zrobiłam, a potem cofnęłam się jeszcze żeby zrobić fotkę Ani.

DSC_0117_2[1]
mój cel z bliska

Na Ance zaopatrzyłam się w sklepie z pamiątkami w mapę (po której będę mogła rysować przebyte trasy) ale nie przyjrzałam się jej wewnątrz i niestety nie obejmuje Opola tylko sam powiat krapkowicki, w związku z czym nie będę mogła narysować całej trasy (mapa zaczyna się od Kosorowic). Będę musiała kupić nową mapę (najlepiej taką samą, jaką pożyczyłam od Taty, a po której nie mogę rysować bo nie jest moja) – czyli jest motywacja do kolejnej wycieczki na Ankę – mapa 😉 No i inne cele – jest jeszcze wieeeele szlaków do… spenetrowania 😉

Tyle do spenetrowania… jeszcze przede mną 😉 (link do trasy BikeMaratonu)

Zaraz potem jest taras widokowy, Pomnik Powstańców Śląskich (ulubiony pomnik hailujących (neo?)nazistów – na szczęście ich nie było) i Amfiteatr, na tle którego zostało zrobione pamiątkowe zdjęcie.

DSC_0122

Potem, tak jak rok temu – wniesienie roweru po paru schodkach z amfiteatru, jazda pod górkę jakąś kamienisto-głazowatą, a potem leśną drogą i tam się pogubiłam bo nie zjechałam na Oleszkę (byłam skupiona na drodze i hamowaniu, a nie na kolorach szlaków na drzewach i w zasadzie było mi obojętne gdzie wyjadę, byle się gdzieś po drodze nie zabić i wyjechać w jednym kawałku) – wg mnie szlaki powinny być namalowane jakoś na ziemi, kamieniach, a nie na drzewach 😉
Jak się później okazało, straciłam chyba z godzinę na późniejszy dojazd do Oleszki i Ligoty z miejsca, do którego dotarłam po tym zjeździe na chybił – trafił.
Z perspektywy widoku leżącego w poprzek drogi konaru drzewa (grubego, nie do przeskoczenia) nie żałuję, że jechałam na hamulcach :570:  choć wprawiony kolarz płakałby gdyby słyszał to tarcie po tarczach (palenie tarczy).

Jakoś dostałam się potem do Oleszki (przez Żyrową) – z polnej drogi wyjechałam na ul. Wiejskiej w Oleszce. Powrót również przez Ligotę i dalej już prawie tak samo jak w poprzednią stronę (pogubiłam się jeszcze w lesie między Kamieniem Śląskim a Kosorowicami (nic strasznego, wyjechałam inną drogą niż planowałam, po prostu w lesie były za rzadko namalowane znaki na drzewach – jak dla mnie mogłyby być namalowane na każdym drzewie wzdłuż drogi – styknęłoby – no, ok, niech będzie na co-drugim drzewie) 😉

A potem jeszcze w Opolu z ulicy Teligi nie skręciłam w Olimpijską (na Malinę) tylko kontynuowałam jazdę ulicą Teligi i wylądowałam na Oświęcimskiej (Grotowice?) i musiałam zawracać.

PhotoGrid_1465514839780[1]

Podsumowanie

Z Opola na Ankę można się zmieścić w dystansie 80 km, chyba że jest się mną to trzeba liczyć więcej, np. 99 km. 😉

Średnia prędkość ruchu według licznika to 18,0 km/h. Wychodzi 5,5 h samej jazdy. To takie moje małe prywatne zwycięstwo nad samą sobą. Bałam się tam trochę jechać sama, podchodziłam do tej wycieczki jak pies do jeża, ze strachem, że się zgubię (i nie odnajdę), że rower się zepsuje (i nie będę umiała naprawić), że się coś stanie i nikt mi nie pomoże. X. mnie wystawił ale powiedziałam sobie „trudno, sama też mogę” #iwillwhatiwant 🙂 Będę jeździć tam częściej, liczę, że ktoś mi tam czasem dotrzyma towarzystwa (jak nie X to Y – choć ostatnio dochodzę do wniosku „umiesz liczyć – licz na siebie”) i będzie moim przewodnikiem – nie wiem kiedy sama zdołałabym ogarnąć te wszystkie ścieżki na Ance 🙂

Na górze róże,
na dole kotlety,
jest tyle do zjeżdżenia,
o rety, rety, rety 😉

5 myśli na temat “Rowerowo: Anka czyli Góra świętej Anny

Dodaj komentarz